piątek, 13 czerwca 2014

Dionizos znaczy Dionigi


Kto to jest Dionizos?  Wydawałoby się, że każdy wie, ale gdy uczyniłem taki komentarz w rozległej piwnicy Roberto, usłyszałem, że większości turystów trzeba to wyjaśniać.  Mówiła Carolina, żona Roberta, jednocześnie dziwiąc się, że będąc tak młodym (46 lat), mam już dwójkę dzieci, i że oboje z nich to nastolatki.  Roberto jest moim rówieśnikiem, a ma dopiero jednego syna w wieku około 2 lat.  Coś musi być prawdy w twierdzeniu, że Włosi późno wylatują spod skrzydeł matki, przy czym Roberto wcale nie wyleciał, a jedynie sprowadził żonę do swego gniazda.

Dionizos, gdyby chciało mu się dziś chodzić z nami po ziemi, wyglądałby jak  Roberto.  Szeroka, szczera twarz, mocna postura, silne ręce.  Wszystko to zwieńczone długimi, czarnymi włosami, spiętymi w kitkę z tyłu głowy.   Z ojcem i bratem robią znakomite wina w winnicy na granicy obszaru Sagrantino di Montefalco.  Z okien na północ muszą patrzeć na posiadłość Ferrari, która czerwonym klinem o wysokości chyba 20 metrów, wbitym obok budynku w kształcie latającego spodka, szpeci krajobraz i widok na Asyż.

 
A Dionizos? Dziś nazywa się Dionigi i wytwarza Sagrantino w pobliżu miasteczka Bevagna, na północ od Montefalco.  Życie Włochów jakby trwa niezmiennie w rytmie bogów olimpijskich i czuć to namacalnie, gdy się tam z nimi chwilę porozmawia.  Nieważne, że może na półwyspie częściej używano imienia Bachusa, rodzina o takim nazwisku musi kontynuować tradycję przyniesioną ludziom przez istoty wyższe.

Trwanie historii w Italii dało mi o sobie znać koło stacji benzynowej,  na dróżce wiodącej od kapliczki Madonna della Pia do Asyżu.  To tam Święty Franciszek głosił swoje kazanie do ptaków, co upamiętniać ma mikroskopijna kapliczka po drugiej stronie drogi.  Agostino mówił o tym wydarzeniu, jakby sam był jego świadkiem;  pewnie przejeżdżał tamtędy swoją Skodą, gdy Franciszkowi zebrało się na filozofowanie dla braci mniejszych.  Zatrzymał samochód na stacji i lejąc benzynę słuchał świętego.  To pewnie wtedy pokochał ubogiego mnicha w podartym habicie; do dziś mówi o nim z podziwem i szacunkiem, jakiego nigdy nie widziałem w Polsce.  Franciszek, cóż z tego, że żył osiemset lat temu, jest jednym z nich, w nim rozpoznają siebie i mają z tego pociechę. 

Mimo upływu dekad, wieków i tysiącleci, żyje się tam podobnie.  Nieważne, że czasem podróżuje się na grzbiecie osła czy konia, a czasem pieszo, bądź rowerem.  Nawet jazda Ferrari nie zmienia tej ziemi i ludzi w nią wrośniętych.  Franciszek zostawił po sobie ślad koło stacji benzynowej,  Dionizos zostawił Roberta, żeby cieszył innych przepysznym winem.  Sagrantino Passito, królewskie wino z Montefalco, przez wieki kupowano do Watykanu jako wino mszalne.  Święte Grono (sacra znaczy święta) zesłane przez Dionizosa na Ziemię, służyło długo namiestnikowi Boga w wiecznym mieście, a teraz cieszy nas, którzy pijemy wino z miłością.  I umiarem.

kanato.wino@gmail.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz