Przypomniałem sobie, że w Warszawie dęby w moim ogrodzie już
kilka tygodni wcześniej straciły liście.
Tutaj, dęby świeciły wraz ze słońcem na złoto i czerwono. Chociaż przed samochodem rozlało się mleko
porannych mgieł, nad głową błyszczało błękitne niebo.
Włączyłem wtedy Suity Francuskie Bacha... Grał Glenn Gould na swoim Steinway'u CD 318,
siedząc na dziwacznym, składanym krzesełku, bardziej przystającym filmowemu
reżyserowi niż pianiście. Pochylał się
nad fortepianem i podśpiewywał grając.
Mógłbym tak jechać wiecznie.
Mija się wioski i miasteczka, w których turysta zatrzyma się
może na kawę, nie dłużej. Najpewniej
nigdy tu nie dojedzie, bo i po co? Nie
ma tu fresków Peruggina, nie ma rysunków Leonarda. Stoi jakiś kamienny kościółek, surowy i
skromny, może XIII, może XIV wiek.
Francuzi mają to tylko dla siebie, egoiści!
A dzięki tym mgłom znad rzeki Lot, wina z Cahors uzyskują
swą klarowność smaku. Nie mogę inaczej
tego powiedzieć, one są po prostu chłodne w smaku, jeśli smak może być
chłodny. Oprócz chłodu mgieł rzecznych,
dużo w nich owoców, zwłaszcza śliwki, a w bardziej szlachetnych cuvee,
znajdziecie posmak czekolady i przypraw.
Znajdziecie te wina w mojej piwniczce...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz