Kto to jest Dionizos?
Wydawałoby się, że każdy wie, ale gdy uczyniłem taki komentarz w
rozległej piwnicy Roberto, usłyszałem, że większości turystów trzeba to
wyjaśniać. Mówiła Carolina, żona
Roberta, jednocześnie dziwiąc się, że będąc tak młodym (46 lat), mam już dwójkę
dzieci, i że oboje z nich to nastolatki.
Roberto jest moim rówieśnikiem, a ma dopiero jednego syna w wieku około
2 lat. Coś musi być prawdy w
twierdzeniu, że Włosi późno wylatują spod skrzydeł matki, przy czym Roberto
wcale nie wyleciał, a jedynie sprowadził żonę do swego gniazda.
Dionizos, gdyby chciało mu się dziś chodzić z nami po ziemi,
wyglądałby jak Roberto. Szeroka, szczera twarz, mocna postura, silne
ręce. Wszystko to zwieńczone długimi,
czarnymi włosami, spiętymi w kitkę z tyłu głowy.
Z ojcem i bratem robią znakomite wina w winnicy na granicy obszaru
Sagrantino di Montefalco. Z okien na
północ muszą patrzeć na posiadłość Ferrari, która czerwonym klinem o wysokości
chyba 20 metrów, wbitym obok budynku w kształcie latającego spodka, szpeci
krajobraz i widok na Asyż.
A Dionizos? Dziś nazywa się Dionigi i wytwarza Sagrantino w
pobliżu miasteczka Bevagna, na północ od Montefalco. Życie Włochów jakby trwa niezmiennie w rytmie
bogów olimpijskich i czuć to namacalnie, gdy się tam z nimi chwilę
porozmawia. Nieważne, że może na
półwyspie częściej używano imienia Bachusa, rodzina o takim nazwisku musi
kontynuować tradycję przyniesioną ludziom przez istoty wyższe.
Trwanie historii w Italii dało mi o sobie znać koło stacji
benzynowej, na dróżce wiodącej od
kapliczki Madonna della Pia do Asyżu. To
tam Święty Franciszek głosił swoje kazanie do ptaków, co upamiętniać ma
mikroskopijna kapliczka po drugiej stronie drogi. Agostino mówił o tym wydarzeniu, jakby sam
był jego świadkiem; pewnie przejeżdżał
tamtędy swoją Skodą, gdy Franciszkowi zebrało się na filozofowanie dla braci
mniejszych. Zatrzymał samochód na stacji
i lejąc benzynę słuchał świętego. To
pewnie wtedy pokochał ubogiego mnicha w podartym habicie; do dziś mówi o nim z
podziwem i szacunkiem, jakiego nigdy nie widziałem w Polsce. Franciszek, cóż z tego, że żył osiemset lat
temu, jest jednym z nich, w nim rozpoznają siebie i mają z tego pociechę.

Mimo upływu dekad, wieków i tysiącleci, żyje się tam
podobnie. Nieważne, że czasem podróżuje
się na grzbiecie osła czy konia, a czasem pieszo, bądź rowerem. Nawet jazda Ferrari nie zmienia tej ziemi i
ludzi w nią wrośniętych. Franciszek
zostawił po sobie ślad koło stacji benzynowej,
Dionizos zostawił Roberta, żeby cieszył innych przepysznym winem. Sagrantino Passito, królewskie wino z
Montefalco, przez wieki kupowano do Watykanu jako wino mszalne. Święte Grono (sacra znaczy święta) zesłane
przez Dionizosa na Ziemię, służyło długo namiestnikowi Boga w wiecznym mieście,
a teraz cieszy nas, którzy pijemy wino z miłością. I umiarem.
kanato.wino@gmail.com
kanato.wino@gmail.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz